niedziela, 16 lutego 2014

Tango w latającym mieście

On był Orfeuszem, a ona Eurydyką, zranioną śmiertelnie w ich wspólnym biegu. I chociaż zszedł w dół wśród cieni, nigdy nie mógł być pewien, czy uratował ją, czy skazał na wieczne potępienie.

Chłód nadszedł niespodziewanie, gdy śnieg zaczął prószyć o poranku, przykrywając ziemię cienką warstwą puchu. Liście nie opadły z drzew, a trawa na równinie Idawall wciąż zieleniła się pod przykryciem. Dopiero, gdy słońce stanęło w najwyższym punkcie nieba mróz ustąpił, a śnieg zaczął topnieć pod ich nogami. Przechadzali się po krainie bogów jak złodzieje, ze śmiechem uciekając przed szukającą ich strażą. Zatrzymali się na piknik tuż pod murami miasta.
Asgard lśnił ponad nimi niczym najpiękniejsza z gwiazd.

On był Hadesem, a ona Persefoną, zwabioną do świata cieni owocem granatu, słodkim i cierpkim zarazem. Ich życie zawsze miało być historią pożegnań i powitań dyktowanych przez czas.

Miasto spowijały obłoki. Niewielkie chmury, zaledwie muśnięcia pędzla artysty na płótnie, dryfowały powoli dookoła dwóch strzelistych wież. Jako dachówki na wszystkich budynkach wykorzystano tarcze z czystego złota, które płonęły w blasku skłaniającego się ku zachodowi słońca. Przeciskali się wśród tłumów zajętych własnymi sprawami mieszkańców, a usta Doktora nie zamykały się, gdy zalewał ją potokiem całkowicie niepotrzebnych informacji. River słuchała go, rozglądając się z uwagą. Przechodzili przez targ, pełen przypraw i świecidełek, koronek i jedwabi. Przewróciła oczami widząc, że w momencie jej nieuwagi zdołał zdobyć kolejny, niewiarygodnie śmieszny kapelusz.

Gdy podał jej rękę, ujęła ją z wdzięcznością.

W ich świecie ulice były parkietem, a zagadki tańcem. Muzyka nie przestawała grać nigdy, zagłuszając ciszę natłokiem dźwięków.

Być może był jedynie Narcyzem, zbyt zakochanym we własnym odbiciu, by na czas dostrzec cokolwiek poza nim. Na jego grobie nie miały jednak wyrosnąć żonkile, lecz tysiące innych pomników z imionami tych, którzy zginęli z jego winy. Tak samo jak ona.