sobota, 14 września 2013

Łzy! Łzy! Łzy! - Rozdział 1

- Jak długo zamierzasz być ze mną?

- Zawsze.



- Co ważniejsze, Doktorze, nie podróżuj sam.

- W takim razie podróżuj ze mną.

- Gdzie i kiedykolwiek zechcesz. Ale nie przez cały czas.



Clara karmiła kaczki. Odrywała kawałki kupionej przy bramie bagietki i rzucała je daleko przed siebie, na zieloną trawę nabrzeża jednego z jezior St. James’s Park. Ptaki, przyzwyczajone do tysięcy turystów przewijających się przez okolicę i dokarmiających przy okazji wszystko w okolicy, nawet nie rywalizowały o pożywienie, jedynie od czasu do czasu podskakiwały szybciej. Kiedy dziewczyna kucnęła, jeden z kaczorów zbliżył się do niej, łypiąc wyczekująco. Clara podała mu resztkę pieczywa, które wyszarpnął z jej palców i obnosił z dumą przez dłuższą chwilę, niczym trofeum. Zostając nagle z pustymi rękami, potarła dłonie o siebie by pozbyć się okruszków i wstała, sięgając po trzymaną niepewnie przez Doktora gorącą herbatę. Jesienne liście ścieliły się u ich stóp, szeleszcząc z każdym podmuchem wiatru. Clara, głęboko zamyślona, zdawała się chłonąć ciepło rozgrzanej porcelany, a Doktor tymczasem usilnie starał się nie wyglądać jak czekające na upomnienie dziecko.

- A więc…

- Więc – wtrącił się natychmiast, niezbyt pomocnie, ale nie mogąc się powstrzymać. Jego dłonie bezwiednie podążyły do szyi, zajmując się przez chwilę poprawianiem muszki i powracając do niepewnego drgania, gdzieś w okolicach guzików kamizelki. – Więc, gdzie wybieramy się dalej? – spróbował naprowadzić ją na inny temat.

- Więc, nie mówiłeś mi, że masz żonę. – Clara praktycznie cmoknęła, ukrywając wyraz swojej twarzy za brzegiem kubka. Doktor nie potrafił stwierdzić jak bardzo zła była wnioskując wyłącznie z tonu jej głosu i zaczęło go to niepokoić. Zdecydowanie nie lubił nie wiedzieć takich rzeczy. - Gdzieś zabrakło pod tym względem komunikacji, jestem pewna, że to jedna z tych informacji, które wspomina się przy pierwszej okazji, zaraz po ‘miło mi cię poznać’, Doktorze.

- Nie, niekoniecznie, każde społeczeństwo ma inne zwyczaje – stwierdził, gestykulując zamaszyście, żeby ukryć swoje zdenerwowanie. - Wiem na przykład, że w pewnym mieście w Trelurii zdradzanie jakichkolwiek danych personalnych przed upływem pięciu lat znajomości jest uważane za nie tylko nieuprzejme, ale wręcz katastrofalnie obscenicznie. Bardzo brytyjskie podejście, prawda? Poza tym – dodał, domyślając się bardziej niż widząc jej dezaprobatę – nie było dobrego momentu, żeby o tym wspomnieć.

- Kilka sekund po tym jak praktycznie dałeś mi się podrywać pierwszego dnia naszej znajomości byłoby akurat.

- Nie było… To nie było podrywanie! – Zamachał rękami, jak gdyby fizycznie broniąc się przed jej bezpodstawnymi oskarżeniami. – Podrywanie wygląda zupełnie inaczej, wiem coś o tym, podrywanie to jest… Coś zupełnie innego!

- Co dokładnie, hm? Jestem ciekawa, podziel się, jak podrywa się Władców Czasu? – Clara spojrzała na niego niczym zadowolony kociak i tylko upewniła go w podejrzeniu, że właśnie dobrowolnie wpadł w jej pułapkę.

- Oj, cicho już bądź! – Prychnął, krzyżując ręce na piersi i przybierając najbardziej obrażoną minę, jaką był w stanie z siebie wykrzesać. Clara zamachnęła się, by uderzyć go dla żartu w ramię… i zachwiała się, nagle sięgając ręką do czoła. – Jak się czujesz? – zmartwił się natychmiast, widząc jak zbladła. – Mogę odstawić cię do domu, wiedziałem, że przychodzenie tutaj to zły pomysł, bardzo zły pomysł, i miałem rację. Tak, odstawię cię do domu i nie będziesz ruszać się z miejsca przynajmniej przez tydzień. – Zastanowił się. – Albo i dwa, jeżeli chcesz.

- Nie. Nie chcę jeszcze… - Clara pokręciła głową z dezaprobatą, ale chwyciła go pod ramię, dając się poprowadzić w kierunku zaparkowanej przy Victoria Square TARDIS. - Wiesz, mama mówiła mi wiele razy, że jeżeli stanie się coś złego, nawet bardzo złego, to nie można zaraz potem się poddawać. Tak jak z jeżdżeniem na rowerze, jeżeli po upadku nie pojedziesz dalej, to potem będziesz mieć kłopoty, żeby do tego wrócić. – Potrząsnęła głową. – Poza tym, już mi lepiej, to tylko chwilowe. Pozostałości wspomnień, sam mówiłeś, że znikną z czasem.

Doktor zamilkł na chwilę, odzywając się dopiero, gdy przekroczyli bramę, wchodząc na ruchliwą ulicę. Sznur czarnych taksówek zatrzymał się, pozwalając im przejść na drugą stronę i Doktor pomachał w stronę kierowcy pierwszej z nich. Opuścił dłoń wolno, przyspieszając kroku i w końcu odpowiadając:

- Zostaną ukryte w podświadomości, tak, ale nie znikną całkowicie. Wpadając w mój czas przeżyłaś setki różnych żyć, Clara. Teraz zwyczajnie nie zmieszczą się wewnątrz twojego umysłu. Dlatego podświadomie wybierasz tylko te najważniejsze, zapominając o reszcie. Pozostaną jednak z tobą zawsze, wracając od czasu do czasu.

- Wracając? Coś jak Déjà vu?

- Bardziej jak koszmary – przyznał z wahaniem. - To… Przykro mi, ale nie mogę nic na to poradzić, nie bez ingerowania we wszystkie wspomnienia. Z czasem to będą tylko przebłyski, wywoływane przez niektóre sytuacje, drobiazgi, ale zostaną.

Widząc jego ponurą minę, Clara westchnęła.

- Rozmawialiśmy już o tym - przypomniała mu. - Moja decyzja, pamiętasz?

- Ty... Jesteś niemożliwa, Clara, to nie było po prostu...

Dźwięk sygnału alarmowego TARDIS przerwał mu wpół słowa, natychmiast zwracając na siebie uwagę. Jak dzwon klasztorny, odbił się echem na pełnym turystów placu, powodując, że Doktor i Clara bez słowa ruszyli w stronę budki policyjnej biegiem, omijając zdziwionych przechodniów. Docierając do wejścia, Doktor natychmiast ruszył do środka, sprawdzając, co wywołało aż tak drastyczną reakcję.

- Nie. To niemożliwe - wyszeptał, czytając wyświetlające się komunikaty. Cofnął się bezradnie o krok do tyłu, prawie wpadając na Clarę.

- Doktorze? Co się stało?

- On... - Doktor oparł się rękami o konsolę, opuszczając głowę. Clara nie mogła dostrzec wyrazu jego twarzy, ale gdy w końcu znalazł głos by jej odpowiedzieć, nie był on nawet odrobinę podobny do tego sprzed chwili. Brzmiał wręcz martwo, tak jak gdyby Doktor świadomie blokował wszystkie emocje. - Moja dziesiąta regeneracja - stwierdził bezbarwnie, wystukując komendę, która wywołała na ekran zdjęcie. Przestrzeń dookoła znajomej postaci błyszczała od setek pojawiających się i znikających okręgów. Clara rozpoznawała niektóre ze słów, nie mogąc jednak przeczytać całości. Alarm. Paradoks. Niebezpieczeństwo. Cokolwiek się stało, nie brzmiało zbyt dobrze. - Zrobił właśnie coś, czego absolutnie nie powinien był zrobić.

- To znaczy?

- Zmienił przyszłość - odpowiedział, nie podnosząc na nią wzroku, a jego ręce zwinęły się w pięści. - Na gorsze.

Drzwi za nimi zamknęły się z trzaskiem.



***




Ciągnące się niemalże w nieskończoność korytarze były puste. Cisza zalegała na wszystkich poziomach, światła sterowni straciły na ostrości i mocy. Dryfując przez pustkę, TARDIS jak nigdy wydawała się martwa. Orbita wypalającego się słońca nie była długa i pomimo wyłączonych silników TARDIS kończyła już swój trzeci, albo czwarty obrót dookoła tworzącej się czarnej dziury. Nie był pewien który. Czas mijał nieubłaganie, nawet dla Władców Czasu, a on wciąż nie zdołał pozbierać się nawet minimalnie. Połączenie, chociaż tak bardzo kosztowne i wyczerpujące dla niego samego i dla TARDIS, nie mogło mu dać nawet pełni obrazu. Rose Tyler, którą widział przed chwilą była jedynie cieniem, widmem, tak samo jak on dla niej wydawał się tylko złudzeniem. Mglisty obraz niemalże pustej plaży w deszczowy dzień i jej łzy - na więcej nie mógł liczyć. Moc tysiąca słońc nie dałaby dostatecznie dużo energii, żeby pozwolić na dotyk, a co dopiero bezpieczne przywrócenie jej do tego właściwego świata. Czy tego chciał, czy nie, Rose pozostała w przeszłości, a on musiał żyć dalej. Ciężko było się pogodzić z tym, że nigdy więcej nie będzie mógł nawet usłyszeć jej śmiechu, albo chociażby oszukiwać się planowaniem odwiedzin, które nigdy nie nastąpią. Nie zobaczy jej już nigdy. Ocierając twarz z dawno wysuszonych łez, wciąż nie potrafił znaleźć powodu by ruszyć się z miejsca.

Wszystko zawsze sprowadzało się do tego samego. Poznawał kogoś nowego, kogoś niesamowitego, kto natychmiast wkradał się do obu jego serc, a w chwilę później wszechświat zabierał mu nawet tę odrobinę szczęścia. Jego własna planeta zginęła w ogniu. Od tamtego momentu uciekał, bojąc się spojrzeć wstecz. Dopiero Rose biegnąca razem z nim, trzymając go za rękę i zatrzymując, gdy posunął się za daleko, dała mu nadzieję na przyszłość. Nie wszystko było stracone. Aż do teraz, gdy tracąc Rose stracił wszystko to, co zdołał mozolnie odbudować. Przekleństwem Władców Czasu było życie dalej, gdy wszyscy dookoła dawno odeszli. Oddałby wszystko, by mieć choć chwilę dłużej. Nie powiedział jej nawet, że ją... Zamknął oczy, usiłując zapanować nad emocjami.

Drzwi TARDIS uchyliły się i skrzypnęły, ale nie zwrócił na to nawet uwagi, zbyt głęboko zatopiony we własnych myślach. Dopiero gdy zamknęły się z trzaskiem, podniósł wzrok, widząc nieznajomą postać, która właśnie wtargnęła do środka. Kobieta o jasnej burzy loków rozglądała się po wnętrzu z ciekawością. Kiedy dostrzegła go, uśmiechnęła się, podchodząc bliżej.

- Witaj, kochanie. - Mijając stabilizator wymiarowy pogładziła konsolę, a kilka diod zamigało, jak gdyby na przywitanie. - Nie spodziewałam się znaleźć cię tak szybko.

- Wyjdź.

- Doktorze?

- Po cokolwiek tutaj przyszłaś, nie jestem zainteresowany. - Zmierzył ją wzrokiem, jednak jego pamięć była niezawodna. Kimkolwiek była stojąca przed nim kobieta, nie miał pojęcia z kim ma do czynienia.

Pokręciła głową,

- Zapewne. A szkoda, bo mam kilka ciekawych pomysłów. Gdzie jesteśmy tym razem? Piknik w Asgardzie? Mount Everest?

- Co ty tutaj w ogóle robisz? - warknął, nie potrafiąc i nie chcąc opanować własnych emocji. Nie zamierzał odpowiadać na jej pytania, w których nie było nawet odrobiny sensu. - To środek przestrzeni kosmicznej, lata świetlne od najbliższej kolonii, jak w ogóle się tutaj dostałaś? - Zerknął na nią podejrzliwie. - I po co?

- Nie wiesz kim jestem - stwierdziła bardziej niż zapytała. Kiedy nie zaprzeczył natychmiast, zbladła, zaciskając palce lewej ręki na wyglądającym znajomo niebieskim notesie. Widząc jego spojrzenie, defensywnie przycisnęła go do siebie.

- Nie, nie mam pojęcia kim jesteś. - Przeczesał włosy palcami, wzdychając. - To naprawdę nie jest dobry moment na poznawanie nowych ludzi... - Urwał. - Nie znam nawet twojego imienia.

Niemalże sięgnęła w stronę jego policzka, ale pozwoliła swojej dłoni opaść w uspokajającym geście na jego ramię i po chwili odsunęła się do tyłu.

- Profesor River Song, zdaje się, że nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać.

- Nie, jak widać nie - odpowiedział, walcząc z własną irytacją. Czas płynął dalej, nawet bez niezastąpionej Rose Tyler, a tajemnicza kobieta na pokładzie TARDIS była zawsze jakimś powrotem do normalności. Jego kryteria pod tym względem zdecydowanie potrzebowały poprawy. - Doktor, miło mi.

Uścisnął wyciągniętą w jego stronę dłoń, wypuszczając ją natychmiast i udając, że nie zauważył cienia, który przemknął przez twarz River.

- A więc, w czym mogę pomóc, profesor Song?

- Podróżujesz sam? - zapytała, ignorując jego pytanie.

- Tak. – Wstrzymał oddech. – Podróżowałem z Rose, ale ona... Odeszła.

- Przykro mi. - River opuściła wzrok, nie mogąc dłużej znieść jego spojrzenia. Strata Rose wciąż była zbyt świeża, tak bardzo, że nie umiał ukryć jak bardzo się na nim odbiła. Dla niej, Doktor zawsze był łatwy do przejrzenia. Jego skrywane wręcz paranoidalnie emocje nigdy nie były ukryte dostatecznie dobrze, by zmylić ją. River lubiła twierdzić, że było tak dlatego, że była jego żoną. Znała go po prostu zbyt dobrze. Teraz, gdy jego ból był tak oczywisty, stało się to przekleństwem. Widziała jak cierpi, ale nie była w stanie nic na to poradzić. Chciała go dotknąć. Powiedzieć, że z czasem będzie lepiej. Nie miała jednak do tego prawa. - Co się stało? - zaryzykowała pytanie.

Zawahał się, ale postanowił zaryzykować i opowiedzieć jej wszystko, mimo tego, że nadal nie był pewien, czy powinien jej ufać. Powtarzając jej historię, którą i tak - chociaż on nie był tego świadom - znała, poczuł się lepiej. Jednak gdy dotarł do zamykania mostu pomiędzy ich światem a światem Pete’a, głos uwiązł mu w gardle. River pokiwała głową, rozumiejąc doskonale, co się stało.

– Nie mogłeś nic zrobić - powiedziała. - Ona…

- Oczywiście, że mogłem! – Spojrzał na nią ostro. – Mogę to zrobić nawet teraz, co ty na to? Jeden skok w przeszłość i wszystko naprawione, idealnie, jak gdyby nigdy nic!

Uderzyła go w twarz. Mocno. Wytrącony z równowagi zatrzymał się, nie potrafiąc kontynuować.

- Skończyłeś? – River zmrużyła oczy, przyglądając mu się uważnie. Skrzyżowała ręce na piersi. – Rozumiem, że jesteś zraniony, ale na miłość boską, zatrzymaj się i pomyśl, co mówisz. Miliardy istnień, które mogą zginąć, naprawdę byłbyś w stanie zaryzykować?

- Nie – przyznał cicho. – Nigdy.

- Właśnie. Więc przestań użalać się nad sobą i pomyśl nad realnym rozwiązaniem.

Spojrzał na nią z nadzieją.

- Myślisz, że istnieje szansa, żeby mogła wrócić?

River zacisnęła wargi. Czy było warto skłamać? Tak, oczywiście, że była na to szansa, jednak całkowicie zmieniłoby to przyszłość, jej własną przeszłość. Rose była dla Doktora tym, czym River nie mogła być, bo los nigdy nie dał jej na to szansy. Nawet mając manipulator czasoprzestrzenny, niektórych rzeczy zwyczajnie nie dało się zmienić, River wiedziała o tym doskonale. To Rose, ze swoim uśmiechem i łatwowiernością pomogła mu, gdy nikt inny nie potrafił. Gdyby zaraz po wojnie nie spotkał ciekawej świata sprzedawczyni z małego sklepiku w Londynie – kto wie, jak nisko by upadł, szukając zemsty, albo zapomnienia, myśląc, że na przebaczenie nie zasłuży nigdy. Tamtego dnia, ratując ją przed armią żywego plastiku uratował też siebie, przed wciąż płonącym Gallifrey, które nigdy nie opuściło jego pamięci. River była tylko dodatkiem, lekiem na dawno uleczone rany i zagrożeniem, czekającym na niego w przyszłości. Była trucizną tam, gdzie Rose okazała się powietrzem. Jej celem w końcu miało być zabicie go, a nie uratowanie. Tym razem, w tej wersji wydarzeń udało jej się wyjść za niego, a nie zabić, jednak nie miała pewności, że ich życie zawsze potoczy się tak samo. Pomagając mu odzyskać Rose sprzeniewierzyłaby też wszystkie plany Ciszy. Poświęciłaby własną przyszłość, ale uratowałaby jego. Za to cena nigdy nie była zbyt wysoka.

Doktor wciąż przyglądał się jej uważnie, gdy decydując się ostatecznie potrząsnęła głową potakując. Wciąż nie ufała swojemu głosowi, myśląc, że załamie się, jeżeli tylko spróbuje go użyć. Nie pozwól zobaczyć mu szkód, powiedziała kiedyś Amy i wciąż miała zamiar się tym kierować, nawet jeżeli stojący przed nią Doktor nie był jeszcze jej Doktorem. I może nigdy nie miał być.

- Jak? – spytał tylko.

- Nie mam pojęcia - przyznała. - Ale zamierzam się dowiedzieć, jeżeli tylko istnieje jakikolwiek sposób. Odnajdę cię, jeżeli będę cokolwiek wiedzieć - oświadczyła, a on postanowił ponownie jej zaufać.

- Dziękuję - powiedział, oddychając z ulgą. - Nawet nie wiesz jak wiele to dla mnie znaczy.

- Wydaje mi się, że wiem - stwierdziła gorzko. - Ale najpierw, jest coś, o co muszę cię poprosić, Doktorze. Ostatecznie właśnie po to tutaj przyszłam.

- Tak? - zainteresował się natychmiast. Chociaż nie udało im się jeszcze nic uzyskać, to i tak wydawał się wyglądać o wiele lepiej niż wcześniej. Sama nadzieja na odzyskanie Rose zdziałała cuda. Nie mogła jednak pozwolić mu odpocząć, wiedząc, że utrzymanie podobnej kolejności wydarzeń było w tej chwili ważniejsze niż cokolwiek innego.

- Pewna kobieta na Ziemi popełnia właśnie bardzo duży błąd - poinformowała go, wstukując kolejne liczby w zapięty na jej nadgarstku manipulator czasoprzestrzenny.

- Kobieta? - zdziwił się, tak jak gdyby oświadczyła, że Lodowi Wojownicy tworzą bazę wojskową pod powierzchnią Szkocji. Chociaż, znając jego przeszłość, śmiała podejrzewać, że było to o wiele bardziej prawdopodobne niż inni byliby skłonni przypuszczać. - Jak mam ją znaleźć?

Westchnęła, sięgając w stronę ekranu. Odłożyła trzymany wcześniej w ręce notes na konsolę i ustaliła kurs TARDIS, całkowicie ignorując jego zdziwienie.

- Kościół Świętej Marii, Hayden Road, Chiswick, Londyn, godzina piętnasta. Dzień i rok jest już wpisany w koordynaty. - Odsunęła się od konsoli. - Z tego co wiem, to preferują garnitury.

- Wpisany w koordynaty... Kim ty jesteś, River? - Pokręcił głową. - Nieważne, mam wrażenie, że i tak mi nie powiesz. Kogo mam szukać?

River uśmiechnęła się niemalże wbrew sobie.

- Zacznij od tych, o których będziesz najbardziej zazdrosny, jestem pewna, że sobie poradzisz. I uważaj na niejaką Nerys.

- Nerys? Kim jest Nerys?

- Spoilery! - odpowiedziała, przyciskając ostatnią komendę i znikając z pokładu TARDIS z trzaskiem. Zmaterializowała się w samym środku salonu, gdzie w ciągu sekund otoczyły ją znajome ramiona i burza marchewkowych włosów.

- River! – kobieta wykrzyknęła prosto do jej ucha. - Tak dawno cię u nas nie było! Myśleliśmy, że całkowicie już o nas zapomniałaś! Jak można tak traktować rodziców, hm?

- Martwiliśmy się – dobiegł do nich nieco przytłumiony głos z pokoju obok, w chwilę później jego właściciel wkradł się do salonu z lekkim uśmiechem na ustach, którego River nie mogła nie odwzajemnić.

- Myśleliśmy już nawet nad tym, by zadzwonić do Doktora, ale doszliśmy do wniosku, że on zapewne też nie wie, gdzie się podziewasz, więc byłoby to bez sensu. Następnym razem masz nas odwiedzać częściej, nie raz na rok. Nie możesz powiedzieć, że nie masz czasu, dobrze wiemy, że to nie jest problem! Jesteśmy dla was po prostu… O Boże, jesteśmy dla was zbyt nudni?

- Amy. Rory. - River przewróciła oczami, pozwalając roześmianej rudowłosej kobiecie poprowadzić się w stronę kuchni na „przynajmniej filiżankę, tym razem nie uciekniesz nam tak szybko”. - Dobrze znowu was widzieć – przyznała i wyjęła z rąk matki czajnik, zanim ta zdołała zaprotestować, po czym sama zajęła się parzeniem herbaty. – I, Amy, uwierz mi, nigdy nie będziecie dla nas nudni, wręcz przeciwnie. Nigdy nie będziemy mieć was dosyć.




***




Amy zasnęła tuż po północy, z nogami na oparciu kanapy i głową wtuloną w kolana Rory’ego. Siedząca po jego drugiej stronie River obracała w dłoniach prawie pusty kieliszek wina. Rory zerkał na nią badawczo, ale nie zapytał o nic, za co była wdzięczna. Milczenie nie było przytłaczające, przynosiło jej ulgę. W otoczeniu dwóch osób, którym ufała bezgranicznie, River w końcu była w stanie zatrzymać się i pomyśleć.

Planowanie zawsze było jej atutem. Lata spędzone na wymykaniu się z więziennej celi nauczyły ją przewidywania najgorszego w każdej sytuacji. Teraz jednak nie była pewna niczego, poza tym, że nie mogła zawieść zaufania Doktora.

Kolejny raz.

- Nie zamierzasz więcej nas odwiedzać - zauważył Rory. River drgnęła, słysząc jego słowa, ale nie było w nich nawet odrobiny wyrzutu. Po prostu stwierdzał fakt. W pierwszej chwili chciała zaprzeczyć, jednak byłoby to bezsensowne. Dla większości ludzi, River była enigmą, ale Rory Williams zawsze potrafił przejrzeć ją na wylot. Czasami, tak jak teraz, była za to wdzięczna. Jeżeli musiała oszukiwać cały świat, ta jedna osoba była zbawieniem.

- Nie - potwierdziła, odstawiając kieliszek na niski stolik. Przeczesała ręką włosy i westchnęła.

- Nie rób nic głupiego, Melody - upomniał ją łagodnie. - Doktor sprawia, że bardzo łatwo można poświęcić dla niego wszystko, ale nawet on nie jest tego wart.

- Problem w tym, ojcze - River przymknęła oczy, zrezygnowana - że dla mnie jest.

- W tym jednym - przyznał - wolałbym, żebyś nie brała z nas przykładu.

- Mając was za rodziców? Niewykonalne.

- W co tym razem się wpakował?

- Tym razem, o dziwo, nic. - Pozwoliła mu objąć się i oparła policzek o jego ramię. - Spotkałam go pierwszy raz, a teraz nie mam pojęcia co zrobić.

- Po raz pierwszy? To znaczy...

- Doktora, który nie wiedział kim jestem, tak. - Pochyliła głowę, nie chcąc widzieć wyrazu jego twarzy, bojąc się współczucia.. - Dziesiątą regenerację, jeżeli się nie mylę.

- River...

- Myślałam o tym wiele razy, wiesz? I nigdy nie wpadło mi do głowy, że kiedyś zobaczę go po raz pierwszy i przeżyję te spotkanie. Zawsze myślałam, że to będzie zbyt wiele. Ale nie było i teraz nie wiem, co zrobić. On... Powiedział mi wszystko o sobie, wszystko, co mógł. I to jeden z tych momentów, gdzie jego przyszłość może się zmienić, być może właśnie dlatego chciał, żebym o tym wiedziała. Jeżeli teraz zaingeruję w jego przeszłość, mogę ją naprawić. Nie wszystko - przyznała ze smutkiem - ale część na pewno. Uratować jego przyjaciół, jego samego.

- Niszcząc przy okazji siebie. River, nie, nie możesz...

Spojrzała na niego poważnie.

- Zrobiłbyś to? Dla Amy?

- Tak. - Westchnął, poddając się. - Tak, zrobiłbym, oczywiście.

- Tak będzie lepiej – wyszeptała. – On ma już dosyć blizn, nie potrzebuje kolejnych zadanych mu przeze mnie. Jeżeli mogę mu pomóc, to muszę to zrobić.

- Jeżeli postanowisz się wycofać, River, to zawsze będziemy na ciebie czekać, pamiętaj o tym. Nawet jeżeli, um, nawet jeżeli my nie będziemy o tym wiedzieć?

- Dziękuję.

Uśmiechnął się smutno, przytulając ją do siebie mocniej.

- Jakby to powiedziała Amy, Pondsowie muszą trzymać się razem, prawda?

- Matka nigdy nie powiedziałaby czegoś takiego – zaśmiała się. – Szkocka duma, zawsze uznaje, że poradzi sobie sama.

- Stanowczo masz to po niej. Wiem, że tak jest i przez to nie zawsze ma rację. Poza tym, ja też dziękuję.

- Za co?

Odgarnął nieposłuszne loki z jej twarzy.

- Za pożegnanie.

- To nie pożegnanie – zaprotestowała słabo. - Moja młodsza wersja wciąż będzie do was wpadać, od czasu do czasu. To nie ostatni raz, gdy mnie widzicie - zapewniła, ale Rory pokręcił głową.

- Jeżeli to ostatni raz, gdy ty widzisz nas, to wciąż pożegnanie, Melody.

- Tak. Wygląda na to, że tak.

Tej nocy River zasnęła spokojnie niewygodnie oparta o niego, a Rory wychodzący nad ranem na swoją zmianę starannie naciągnął koc na jej ramiona. Tuż obok śpiącej Amy, River wydawała się być w końcu na swoim miejscu, wiedział jednak, że nie miało potrwać to długo. Nie pozwolił sobie jednak na protesty, zdając sobie sprawę z tego, że były bezcelowe. Jego córka była już dorosła od dawna. Nawet gdyby chciał ją powstrzymać, nie miałby do tego prawa.

Znał jednak kogoś, kto na pewno zamierzał spróbować i nie zawahał się tej wiedzy użyć. W końcu to była też decyzja Doktora.



***




Życie Rose Tyler straciło sens. Przez chwilę wydawało jej się, że wreszcie odnalazła swoje własne miejsce, tylko po to, by to marzenie prysło jak mydlana bańka. Jej Doktor był teraz kompletnie poza zasięgiem. Coś, czemu poświęciła lata swojego życia, wymknęło jej się z rąk. Kochała go, bardziej niż cokolwiek innego na świecie! I on kochał ją też, wiedziała o tym, nawet jeżeli nigdy nie zdołał jej tego powiedzieć. A teraz uwięziono ją tutaj, w więzieniu bez Doktora, który wykradłby ją z jej monotonnej egzystencji i nadał jej znowu znaczenie. Jeżeli on został po drugiej stronie, tutaj nie miała po co się starać. Dni mijały, jeden za drugim, a Rose nie robiła nic, by rozpocząć swoje życie na nowo.

- Nie możesz przesiedzieć całego swojego życia w domu! - krzyczała na nią Jackie, a Pete kręcił głową z niesmakiem. Mickey usiłował zmusić ją do zrobienia czegoś więcej niż wyjście z łóżka co rano, ale nadaremnie. Oni nie rozumieli, nie mieli pojęcia. Doktor dał jej gwiazdy, każdy moment, który kiedykolwiek wydarzył się we wszechświecie. Jak, po czymś takim, miała zadowolić się zwyczajnym domem w nijakim mieście, gdzie czas ciągnął się, a nie urywał co chwilę, przyspieszając, albo zawracając swój bieg?

- Rose - powiedział jej w końcu pewnego dnia Pete zrezygnowanym głosem. Tego dnia po raz kolejny odmówiła wyjścia z domu i znalezienia jakiejkolwiek pracy. Jackie praktycznie straciła swój donośny głos, usiłując przywołać ją do porządku. - Twoja matka będzie mnie pewnie przez to nienawidzić, ale… Torchwood rozpoczęło właśnie nowy projekt, coś, co ma zapobiec powtórce sytuacji z cybermenami i pozwolić nam na lepszą ochronę. Nazwali go Działem Międzywymiarowym i istnieje szansa, że…

- Działo Międzywymiarowe? - zainteresowała się natychmiast, podnosząc głowę i patrząc na niego z uwagą. - Jest szansa, że dzięki niemu damy radę nawiązać kontakt z moim wszechświatem?

Pete spojrzał na nią karcąco.

- Niewielka, ale jest. Każdy skok będzie jednak bardzo ryzykowny, Rose. Jeden błąd i ktoś może stracić życie…

- Nie szkodzi - przerwała mu, walcząc z uśmiechem. - Jeżeli dzięki temu zdołam go odzyskać, to mogę zaryzykować.

- Nie ma gwarancji, że to kiedykolwiek się powiedzie - upomniał ją, ale wydawało się, że Rose nie słucha nawet tego, co mówił. - Jeżeli tak by się stało, Rose, to pamiętaj, że zawsze masz jeszcze nas, ja i Jackie…

- Kiedy mogę zacząć?

- Jutro - odpowiedział zimno, ale ona nawet tego nie zauważyła, zanosząc się śmiechem.

Odchodząc, zamknął za sobą drzwi, nie chcąc słyszeć jej radosnego chichotu. Być może ratowanie jej przez Pustką nie było odpowiednim krokiem. Zabierając ją ze sobą, Doktor zniszczył Rose tak bardzo, że teraz nie miała już szansy na normalne życie. Pete miał tylko nadzieję, że Władca Czasu był gotów ponieść za to konsekwencje.

1 komentarz: