piątek, 6 września 2013

Kopia

Mówili o nim, że jest jak ogień, jak lód i gniew, noc i nadchodząca burza, albo rozpalone wnętrze słońca. Opowiadali legendy, śpiewali pieśni, spisywali historie, bali się i podziwiali, nienawidzili, kochali. Prawda jednak nigdy nie była prosta. Wszystkie cywilizacje świata powtarzały jego imię, niby-imię, tytuł. I prawie zawsze, prawie-prawie zawsze, w niektórych miejscach, od czasu do czasu, nigdy, albo gdy chwila była odpowiednia, obok jego imienia była też ona.

Mówiła o sobie, że ma lód w sercu i pocałunek na ustach i nie miała na myśli jego pocałunku. Niekoniecznie. Może czasem, w odpowiednim momencie, których w ich życiu było tak niewiele. Inni widzieli jedynie krew na jej rękach, spust pistoletu używany stanowczo zbyt często i oczy w których nie było litości. Jeżeli twierdzono, że śmierć podąża za nim krok w krok, to ona właśnie nią była.

Doktor i River Song.

To nie jest ich historia.

(Chociaż czasami dla nich zdarza się właśnie w ten sposób.)


***

Nazywała się Melody Zucker, miała zaledwie trzydzieści pięć lat, chociaż wyglądała na odrobinę starszą, i właśnie rozpoczęła pracę na wydziale archeologii. Codziennie rano dojeżdżała na uniwersytet własnym samochodem, pracowała w spokoju aż do późnego popołudnia i wracała do bezpiecznego domu przed zapadnięciem zmroku. Nie miała rodziny, ale zawsze otaczała ją grupa przyjaciół, kolegów z pracy i sąsiadów, skutecznie wpychających nos w nieswoje sprawy. Melody nie była nikim niezwykłym. Gotowała, pracowała, sprzątała. Czytała książki. Chodziła na zakupy. Miała dość pieniędzy, by pozwalać sobie na niemal wszystko. Bywały chwile, gdy wydawało jej się nawet, że jest szczęśliwa.

Melody Zucker miała życie inne, niż te, które widzieli jej sąsiedzi, przyjaciele i koledzy z pracy, i zaczynała je za każdym razem, gdy zamknęła oczy. Była detektywem, w długim płaszczu i na wysokich obcasach, złodziejką przekradającą się z kocią gracją przez korytarze muzeów w poszukiwaniu drogocennych malowideł. Raz wydawało jej się że była Kleopatrą, kiedy indziej kelnerką w podrzędnym barze na krańcu świata. Śniła o wielkich balach, organizowanych ku jej czci, albo bez jej imienia na liście gości, cieple kilku słońc na skórze i chłodzie więziennej celi.

Noc w noc budziła się z krzykiem, często nie wiedząc nawet dlaczego płacze, chociaż nie potrafiła przestać. Wiedziała, że czasem przypominała sobie imię, imię, które paliło wnętrze jej ust i odbierało oddech, tylko po to, by znów zniknąć wśród niewyraźnych wspomnień z chwilą, gdy otworzyła oczy. Nie powiedziała nikomu, trzymała to wszystko w sekrecie, bo dorośli nie powinni być tacy, marzenia należały do dzieci. Koszmary sprawiały jedynie, że wydawała się śmieszna, a ona nie mogła na to pozwolić, bo ktoś powiedział jej kiedyś, że nie wolno okazywać słabości, powtarzał jej to często, a ona zaciskała jedynie mocniej pięści na uchwycie pistoletu, chociaż przecież nikt nie dałby broni dziecku. W swoich snach uciekała, płacząc i potykając się co chwilę, biegła wciąż oglądając się przez ramię, śledzona krok w krok.

(Nie uciekaj, Melody, nigdy nie uciekaj, szczególnie jeśli się boisz.)

(Astronauta przyjdzie, żeby mnie pożreć!)

Dobre chwile zapomina się łatwo. Gdy wszystko inne znika, zawsze pozostają koszmary.


***

Tamtego ranka nic nie układało się tak, jak powinno. Po raz kolejny obudziła się z twarzą zalaną łzami i telefonem w zaciśniętej pięści. Budzik nie zadzwonił, albo nie usłyszała go, zbyt głęboko pogrążona w śnie i zanim zdołała pozbierać się dostatecznie by wyjść, było już późno. Nie widząc innego wyjścia, postanowiła dojechać dopiero na kolejne zajęcia, zdeterminowana nie poddać się złemu nastrojowi, przynajmniej aż do momentu, gdy ktoś zapukał do jej drzwi.

Lata mieszkania samotnie nauczyły ją ostrożności, więc przed otwarciem nieznajomemu gościowi, wyjrzała przez okno. Wojskowe mundury, czerwone berety i broń przygotowana do wyciągnięcia w każdej chwili z całą pewnością nie były czymś. czego mogłaby się spodziewać. Chociaż stojący przy jej drzwiach wojskowy skutecznie zasłaniał jej widok, wciąż była w stanie dostrzec dwa czarne samochody zaparkowane na trawniku. Nie miała pojęcia, co się dzieje, ale wiedziała, że ucieczka nie wchodziła w grę, więc spokojnie otwarła drzwi, uśmiechając się przyjaźnie do stojących na progu żołnierzy. W końcu zawsze istniała nadzieja, że była to jedynie pomyłka.

- W czym mogę wam pomóc? – spytała spokojnie, opierając się o framugę, jedną ręką przytrzymując drzwi przed zamknięciem.

- Potrzebujemy pani pomocy, pani Zucker. Pójdzie pani z nami.

Uśmiechnęła się. W końcu czego innego mogła się spodziewać?

- A jeżeli odmówię?

- Wtedy będziemy musieli użyć siły.

Spróbowała i tak, zatrzaskując mu drzwi przed nosem i usiłując uciec. Nie miała w końcu nic do stracenia.

Kiedy udało im się ją złapać, a zajęło to o wiele więcej czasu niż mogli się spodziewać i gdy przynajmniej czwórka żołnierzy wciąż dochodziła do siebie, natychmiast skrępowano jej ręce. Z nadgarstkami skutymi za plecami, opaską na oczach i głośnym rykiem silnika zagłuszającym wszystkie dźwięki z zewnątrz, nie była w stanie stwierdzić, gdzie ją przewieźli. Nikt jednak nie potrafił zabrać jej poczucia czasu. Jechali długo, wychodząc na zewnątrz wiedziała, że jest daleko, zbyt daleko, żeby próbować samodzielnej ucieczki.

Melody była przyzwyczajona do takiego traktowania. Nie pamiętała zbyt wiele ze swojego dzieciństwa, a lata, gdy była nastolatką zlewały się w jej pamięci ze sobą, ale wiedziała jedno. Nigdy nie była grzeczna, a lądowanie w areszcie należało do jej niezbyt dobrych nawyków, znała więc na pamięć wszystkie wygłaszane przez aresztujących ją policjantów formułki, gdzie i jak powinni ich przewozić. To, co działo się teraz w niczym nie przypominało tego, co w oficjalnych procedurach było nieodzowne. Ktokolwiek ją zabrał, robił to bezprawnie i nie podobało jej się to wcale.

Zaprowadzili ją do pokoju przesłuchań, odsłonili oczy i zaczęli od zadawania pytań. Kim jest, co robi, od kiedy mieszka w tym miejscu. Gdzie studiowała, dorastała, na którym placu bawiła jako dziecko. Leadworth, odpowiadała nieodmiennie. Leadworth, a potem Londyn, kilka lat w Nowym Jorku w międzczasie. Nie wyglądało na to, by jej uwierzyli, więc w końcu przestała mówić. Dali jej czas na zmianę zdania, ale nie zamierzali czekać wiecznie. Następne przesłuchania nie wyglądały już tak dobrze. Najpierw dali jej do odczytania pismo, którego nigdy wcześniej nie widziała na oczy, połączone koła i linie zapisane spiralą odwrotnie do ruchu wskazówek zegara. Zrozumiała je bez problemu, jednak milczała, aż w końcu zaczęli się niecierpliwić. Zamknęli ją w celi, bez wytłumaczenia, bez terminu. Grube betonowe ściany były znajome, ale w jej rękach wciąż brakowało czegoś, palce bezradnie szukały znajomego kształtu. Coś było nie tak.

Nie mogła powiedzieć nawet słowa, wiedziała o tym doskonale nawet jeżeli nie miała pojęcia czemu. Nie mogła powiedzieć nawet słowa, musiała czekać, bo wciąż nie była bezpieczna. Nie mogła powiedzieć nawet słowa, więc cisza powoli zaczęła ją przytłaczać.

W jej umyśle znów rozbrzmiało tykanie zegara, a oni z czasem stracili cierpliwość całkowicie. Potem nie pamiętała już zbyt wiele z przesłuchań. Wiedziała tylko, że nie powiedziała im nic.

Minęło sporo czasu zanim poprosili o pomoc, ale Torchwood zareagowało natychmiast, kiedy tylko dostali wiadomość. Pierwsza pojawiła się kobieta, jej włosy długie i jasne i całkowicie proste, a Melody mogłaby przysiąc, że już je kiedyś widziała, dawno, dawno temu, może w innym życiu. Jej dłonie były drobne, ale zdecydowane, a głos nie drżał nawet odrobinę, gdy wydawała rozkazy. Melody stwierdziła, że podobają jej się te pewne siebie brązowe oczy.

Kobieta powiedziała, że nazywa się Bad Wolf i że to jedynie pseudonim, ale Melody nie powinna się tym przejmować. W zasadzie nie musi się już o nic martwić, bo skoro oni są na miejscu, to wszystko będzie dobrze. Melody doskonale wiedziała, że Bad Wolf kłamie, ale uwierzyła jej i tak. To nie było w końcu złe kłamstwo.

Bad Wolf trzymała ją za rękę, gdy lekarz (Owen Harper, mówił, że tak się nazywa i to powinno jej coś mówić, ale wciąż nie pamiętała co) usiłował naprawić wszystko, co UNIT zdołał zepsuć w tak krótkim czasie, a Melody zaciskała tylko zęby i znosiła zabiegi bez słowa. W tym czasie jasnowłosa kobieta nie przerywała monologu, opowiadając jej o drobiazgach, które nie miały żadnego znaczenia, ale sprawiały, że nastawianie kości bolało odrobinę mniej. Melody wiedziała, że coś jej umyka, wyślizguje się z palców, patrzyła więc szeroko otwa) AppleWebKit/537.36 (KHTML, likki. W końcu Owen pociągnął, a w jej ramieniu chrupnęło głośno i nerwy zapłonęły bólem.

zaufajjejzaufajjejzaufajjejzaufajjej

Coś śpiewało jej w głowie, bez słów i znaków, językiem snu i czasu, podpowiadając, kierując, przypominając.

- Rose – wyszeptała Melody, wciąż trochę zgadując, a trochę nie, bo w jej myślach wciąż był mętlik i chaos, a wszystko działo się na raz i nigdy. - Nazywasz się Rose.

Owen odskoczył, przestraszony, ale kobieta nawet nie drgnęła, uśmiechając się tylko w odpowiedzi. Melody powtarzała jej imię, aż wszystko zginęło w ciemności, gdy w końcu zadziałały środki przeciwbólowe.

Kiedy otwarła oczy Rose Tyler nie było już w pobliżu, ale Melody ponownie zapadła w sen, tym razem o wiele spokojniejszy niż wcześniej.


***

Dłonie, które odgarnęły na bok jej potargane włosy były przyjemnie chłodne i przedziwnie znajome. Automatycznie przechyliła głowę, lgnąc do ich delikatnego dotyku, gdy palce zgrabnie przeczesały bujną grzywę loków, unikając cudem zaplątania się w nich na dobre. Melody nie otwierała oczu, zbierając siły w chwili spokoju. Przez zamknięte powieki widziała światło słońca, a mocna woń środków odkażających i wybielonej pościeli sugerowała, że przenieśli ją do szpitala.

Westchnęła, poruszając się lekko. Brakowało jej zapachu wanilii i lawendowych kulek odstraszających mole od tweedowej marynarki. (Kosmiczne mole potrafią zjeść wszystko - powiedział jej kiedyś, gdy poskarżyła się na zbyt intensywny zapach - nawet małego zwierzaka, więc jak mogłyby pogardzić jego nieskończonym tweedem?)

Kiedy w końcu uniosła powieki, ktoś pochylał się nad nią, wciąż zawijając jej loki dookoła palca.

- Jestem John, John Smith. - Uśmiechnął się szeroko w ramach powitania, odrobinę maniakalnie, ale całkowicie zaraźliwie. Okulary zjechały mu na czubek nosa i poprawił je odruchowo. - Słyszałem, że potrzebujesz doktora?

Uniosła się na rękach i usiadła z trudem, przyglądając mu się uważnie.

- Coś ty za jeden? - zapytała niepewnie, czując, że powinna wiedzieć, ale wciąż nie mogąc sobie dokładnie przypomnieć. - Jesteś z wojska?

- Z wojska? - spojrzał na nią zaskoczony. - Z jakiego wo... Aaa, UNIT, nie, nie, absolutnie!

- Torchwood w takim razie. - Odgarnęła na bok włosy, odsuwając je odrobinę defensywnie poza jego zasięg. - Co się stało z Rose?

- Torchwood to nie wojsko. - Skrzywił się lekko. - No, nie do końca. A Rose... - Pokręcił głową. - Rose jest niesamowita, oczywiście, ale nie sądzę, żeby w tej sytuacji mogła pomóc. Raczej nie.

- Jeżeli nie jesteś tu żeby mnie przesłuchać, to po co?

- Mam pomóc. - Jego uśmiech stał się tak szeroki, że praktycznie mogła doliczyć się wszystkich jego zębów. - Wygląda na to, że w wyniku pewnego zdarzenia straciłaś część swojej pamięci. UNIT usiłował... Skłonić cię do przypomnienia sobie wszystkiego, ale jak zawsze im nie wyszło.

- Więc jesteś kolejną próbą uzyskania informacji? - Melody błyskawicznie wstała z łóżka, póki jeszcze miała okazję, odsuwając się od niego jak najdalej. - W takim razie życzę powodzenia.

- Nie, nie! - zaprotestował natychmiast, gestykulując żywiołowo. - Nie to miałem na myśli, oczywiście, że nie! Nie musisz mi nic mówić, chcę tylko pomóc.

- Pomóc? Niby w jaki sposób? - zatrzymała się, pozwalając mu na podejście bliżej. - Skoro im nie udało się tego zrobić pomimo tego, co próbowali... - Opanowała chęć założenia rąk na piersi. Nie okazywać słabości, powinna o tym pamiętać. - Dlaczego tobie miałoby się udać?

- Przywracanie wspomnień nie jest proste, bo większość z nich nie powinna nawet być pamiętana. Umysły ludzi są skomplikowane, naprawdę skomplikowane, nawet ja nie mogę zrozumieć was całkowicie. - Uśmiechnął się lekko do siebie, a ona westchnęła, przygotowując się na dalszy ciąg wywodu. - Część wspomnień znika bez śladu, część jest przywoływana jedynie od czasu do czasu, ukryta dostatecznie płytko, by do niej dotrzeć, ale niemalże niewidoczna, gdy niepotrzebna. Pozostałe... Pozostałe tworzą to, kim jesteśmy. Miliony drobiazgów, przypadkowych uśmiechów, przeczytanych dawno temu słów, fragmentów kołysanek, baśni i dat z lekcji historii, pozlepianych ze sobą tym, czego sami oczekujemy od siebie. I tobie zabrano właśnie te ostatnie. Wydarto je siłą, pozostawiając po nich jedynie pustkę, którą wypełniłaś sama, z pozostałych wspomnień czerpiąc to, kim jesteś teraz.

- To nie mogło być przyjemne. - Skrzywiła się, usiłując obrócić to w żart, jednak wyraz jego oczu sprawił, że urwała wpół zdania.

- Bolało - przyznał całkowicie poważnie, kładąc ręce na jej ramionach. - I to jedno z tych wspomnień, których nie chcesz pamiętać, ale nigdy nie zdołasz zapomnieć.

- Teraz nie pamiętam. - Uciekła przed jego dotykiem, podchodząc w stronę okna. - Co jeżeli nie będę chciała sobie przypomnieć?

- Nic. - Rozłożył ręce bezradnie. - Nie zmuszę cię do niczego. Ale...

- Ale? - Zerknęła w jego stronę. - Mam swoje własne życie, Johnie Smith. Tamta kobieta, którą kiedyś byłam już nie istnieje. Nowe wspomnienia mogą zastąpić stare...

- Być może. Ale nie ciekawi cię to nawet odrobinę.

- Nie - odpowiedziała z przekonaniem.

- Miałaś wtedy rodzinę, Melody. Nawet jeżeli nie chcesz zrobić tego dla siebie, pomyśl o nich.

- A czy oni kiedykolwiek pomyśleli o mnie? - odwarknęła natychmiast. - Byłam tutaj przez tyle lat, nie pamiętając, owszem, ale co powstrzymywało ich przed znalezieniem mnie?

- To nie jest takie proste...

- Nie jest? Naprawdę? - Melody westchnęła, usiłując się opanować. - Gdyby ktoś z mojej rodziny zniknął, nie poddałabym się, dopóki bym go nie znalazła.

- Zaufaj mi, proszę - powiedział, łapiąc ją za rękę. - Jest wiele rzeczy, które powinnaś wiedzieć.

I wbrew sobie, Melody zdaje sobie sprawę, że nie ma wyboru i kiwa głową, w ramach niemej zgody. Jego czoło dotyka jej czoła, a John Smith zamyka oczy, wciąż w swojej dłoni ściskając jej palce.

W jej umyśle drzwi otwierają się, jedne po drugich, i River Song pamięta.


***

Czasami Melody udaje się zapomnieć.

W te długie letnie dni, kiedy słońce wlewa się przez okna sypialni na piętrze jak lepki miód, a rozłożona na podłodze Amy, wciąż jeszcze dziecko z koroną wróżek na szczycie czerwonych włosów, czyta jej opowieści o rzymskich wojownikach, z trudem składając wyrazy. Tak łatwo jest po prostu zapomnieć, przez chwilę przestać zauważać, że ich czas nie biegnie tak samo, a matka nie powinna dorastać wraz z córką. Kiedy w końcu zabawa je męczy, Melody zasypia na kanapie w pokoju Amelii Pond, dziewczynki, której imię brzmiało jak z baśni, a wraz ze snem powracają koszmary, albo dawno zapomniane wspomnienia. Gdy budzi się z kolejnych panicznych ucieczek przed skafandrem i tym, co oznaczał, Melody czuje wibrującą pod jej skórą siłę i wyobraża sobie jak by to było - umrzeć. Jednak Amy jest tuż obok, jej oddech równy, spokojny, a oczy pod zamkniętymi powiekami poruszają się co chwilę. Kładąc się tuż obok, jej córka wyobraża sobie jak mogło by być, jak wyglądałby jej świat, gdyby nie musiała żyć swojego życia bez początku i końca. Chwilę później zasypia znowu, i gdy Amelia Pond wędruje po snach ze swoim Doktorem, Melody we własnych czasem próbuje go zabić, a czasem nie.


***

Umierając czuje jedynie ulgę. Nie zabiła go. Nie skrzywdziła, nie, wręcz przeciwnie, udało jej się uratować Doktora. Bezustanne pranie mózgu, wszystkie kłamstwa i koszmary - teraz nie miały znaczenia. Jej życie zatoczyło krąg i dobiegło końca tam, gdzie dla niego wszystko się zaczęło. Ale on, nostalgiczny idiota, musiał uratować ją ten ostatni raz, nawet gdy udało mu się już zachować ją przy życiu.

On nie potrafił zapomnieć.

- Witamy z powrotem, profesor Song. - Uśmiechnął się szeroko, lecz szczerze i River nie mogła nie odpowiedzieć tym samym. To nie był jej Doktor, ale wciąż był wystarczająco blisko. - Wygląda na to, że mamy sporo do omówienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz