piątek, 6 września 2013

Szczęśliwe zakończenie

Fałszywe zakończenie Łzy! Łzy! Łzy!, nie ma sensu dla nikogo, kto nie czytał, dla tych, co czytali jest dodatkowym ciosem prosto w serce.





River wstrzymała oddech, widząc jak jej Doktor pojawia się w drzwiach. Clara nadbiegła zaraz za nim, zaczerwieniona lekko z wysiłku i ledwo zatrzymała się, zanim na niego wpadła.

- Doktorze? – zapytała, ale on nawet jej nie usłyszał, wciąż stojąc na progu bez słowa. Wpatrując się w River z wyrazem takiej ulgi na twarzy, że nie musiał tłumaczyć absolutnie niczego.

Ruszył z miejsca nagle, kilkoma długimi krokami przemierzając całą odległość, nie racząc nawet spojrzeć na nikogo innego, widząc tylko ją. Tysiące słów cisnęło się na jego usta, żądania wyjaśnień, przeprosiny, błagania, wyznania. Zignorował je wszystkie.

- River – powiedział zamiast tego, bo żadne inne słowo nie było równie ważne w tej chwili. – River.

Amy miała rację. Nie było jeszcze za późno. River wciąż była przed nim, żywa River, nie linie kodu wpisane w największy serwer wszechświata. Prawdziwa osoba, ciało i krew, jego River, pamiętająca Pandorikę i piramidę i Byzanthium. River, której stratę opłakiwał w Bibliotece i, ponownie, w Darillium, ukrywając się potem na długie lata na samotnej chmurze w wiktoriańskim Londynie. Czas można było zmienić, udowadniano mu to raz po raz, ale nigdy nie uwierzył w to do końca. Świat był okrutny, nie dawał mu nic, bez zabrania zapłaty po dwakroć. Tylko czasem… Czasem zdarzał się cud.

Minęło tak wiele lat, rozciągających się w ery, od kiedy widział ją po raz ostatni, tą prawdziwą River, a nie echo z Biblioteki. Myślał, że stracił ją już na zawsze. Tymczasem, zupełnie niespodziewanie, oboje znaleźli się na tej samej stronie, nie wiedząc, co nastąpi dalej.

Dotknął jej policzka drżącą ręką, prawie spodziewając się, że rozwieje się pod najlżejszym dotykiem, jak złudzenie, albo sen. Gdy River uśmiechnęła się tylko niepewnie, pochylił się i, ujmując jej twarz w swoich dłoniach, złączył ich czoła, sięgając w głąb.

Więź pomiędzy nimi zawsze była silna, telepatyczny kanał zatapiał się głęboko w oba umysły. Po upadku Gallifrey, Doktor myślał, że nigdy nie dozna tego kontaktu ponownie, czując jak wszystkie łączące go z innymi ścieżki zapadają się w sobie. Połączenie się z River było aż za łatwe dla jego wygłodzonego umysłu, i wykorzystał to teraz, przekazując jej to, czego nigdy nie zdołałby wypowiedzieć. Pokazał jej rozpierającą oba serca radość, przerażenie i smutek, zabarwiony pomarańczem zachodu słońca ponad Śpiewającymi Wieżami. Pokazał jej ból i to, dlaczego wciąż uważał, że było warto. Żal i winę, wśród falujących źdźbeł czerwonej trawy. Niosący się echem dźwięk dzwonu i paraliżujący strach, że straci nawet te krótkie chwile, które przeżyli razem. Jego umysł zaplątał się w jej myślach ze śmiechem i pocałunkiem, zdradzając wszystkie sekrety, jakie znał i obiecując wszystko, czego tylko zapragnie.

Pokazał jej przeszłość, jeszcze raz przeżywając ich każde spotkanie, każdą myśl i uczucie. Rozwinął przed nią czas, jak wachlarz kolorowych piór, ścieżki jego łez. Labirynt zysków i strat, wieczną ucieczkę bez początku i końca. Pokazał jej swoje własne imię, to, które Rassilon nakazał usunąć z całej historii wszechświata, niszcząc każdą, nawet najmniejszą wzmiankę. Teraz zobaczyła je ponownie, ukryte bezpiecznie w jego umyśle, niczym supernowa rozświetlające ciemność wiedzy, niedozwolonej i niebezpiecznej. Wplotło się w jej myśli z łatwością, źródło nieskończonej siły, moc zdolna tworzyć gwiazdy, klucz do stworzenia na wyciągnięcie ręki. River powtórzyła je za nim, zgłoski i obrazy, dźwięki i koła, znane jej równie dobrze, jak te oznaczające jej własne imię. Nie użyła go jednak, zamiast tego rozsypując wspomnienia jak gwiazdy, składając mozaikę z radości i cierpienia, aż w końcu oboje otworzyli oczy z zaskoczeniem, nie tyle przerywając kontakt, co pogłębiając go jeszcze bardziej. Razem.

- Myślałam, że nigdy już cię nie zobaczę – wyszeptała, ukrywając twarz w jego ramieniu i przytulając się do niego mocniej. Nie zauważył nawet, kiedy ją objął. Łzy spływały po ich policzkach, całkowicie poza kontrolą. Pocałował burzę jej poskręcanych loków, skronie, powieki, usta, chłonąc dotyk, którego tak bardzo im brakowało. Wciąż szeptał, cichym głosem wewnątrz jej umysłu, słowa, na zawsze pozostające jedynie między nimi, rozbrzmiewające prawdą i przekonaniem z niesłabnącą siłą. – Myślałam, że wszystko, co było między nami jest już przeszłością.

- Nie – oświadczył z uśmiechem, po raz pierwszy pozwalając sobie wierzyć w swoje słowa. – To tylko początek.

- Mam nadzieję – wtrąciła się Clara, krzyżując ręce na piersi i zwracając ich uwagę na pozostałe osoby przebywające w tym samym pomieszczeniu – że to nie oznacza, że odstawicie mnie na zawsze do domu, żeby podróżować razem w ramach miesiąca miodowego. – Uniosła brew z oczekiwaniem. – Prawda?

- Oczywiście, że nie, moja droga, ale to nie znaczy, że zostawię was samym sobie – River urwała, zerkając na Doktora. – Masz coś przeciwko?

- Nie! – Doktor wzdrygnął się, tak jak gdyby został przyłapany na planowaniu czegoś niewłaściwego. – To znaczy, um, River...

Zaśmiała się, widząc jego panikę.

- Tak, kochanie, zostanę z wami. Przynajmniej na jakiś czas. – Pocałowała go lekko. – Myślę, że cała nasza trójka ma dość spotykania się w złej kolejności, prawda?

- Widzieliśmy się z twoimi rodzicami, River. – Doktor powiercił się w miejscu, niekomfortowo. – Najpierw powinniśmy dać im znać, że wszystko skończyło się tak, jak się skończyło.

- Myślę – powiedziała wolno, patrząc ponad jego ramieniem – że najpierw powinieneś porozmawiać z kimś jeszcze.

Z rozszerzonymi ze zdziwienia oczami, Rose Tyler wciąż ściskała rękę białej jak płótno poprzedniej regeneracji Doktora. Nie potrafiła uwierzyć, w to, co właśnie zobaczyła. Zwłaszcza, gdy młodsza wersja Władcy Czasu cofnęła się o krok, zostawiając ją za sobą, i zniknęła za drzwiami w ciągu sekund.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz